środa, 24 grudnia 2014

Od Gabrielle, cd. Soul


Przed nami ukazało się pole walki. Zaatakowała nas sąsiednia wataha. Co prawda, jest tam dopiero sześć wilków, większość nie przekracza dwóch lat... ale działali z zaskoczenia. Każdy walczył sam. Oczywiście alfy nie było, siedział na szczycie mojej jaskini i patrzył z góry na przebieg walki. Nie widziałam Mer, pewnie się ukryła. Zawyłam, obwieszczając swoje przybycie. Jednocześnie zawołałam młodą waderę. Odpowiedziało mi ciche skomlenie za mną. Nie odwróciłam się, ale wyszeptałam półgębkiem.
-Nie waż się stąd ruszyć. Soul, nie odwracaj się, bo będą wiedzieć, gdzie jest. Idź pomóż Borisowi, ja zajmę się alfą. Nie pomagaj, załatwię to sama.
-Ale..
-Dam sobie radę.
Soul rzucił się na pomoc Borisowi, a ja ruszyłam do alfy. Każdy był zbyt zajęty walką. Nie widziałam, aby ktoś z naszych miał poważniejsze rany. Ulga. Wskoczyłam na szczyt mojej nory. Stanęłam w cztery oczy z młodym basiorem.
-O, Gabrielle, myślałem, że przyjdziesz później.
-Ja też. Ale wykretyniłeś się, tak głośno obwieszczając atak.
Widać było, że zbiłam go z tropu. Był to idealny moment-skoczyłam na niego, spychając go z dachu mojej jaskini. Gruchnął o ziemię, aż się za trzęsła. Zeskoczyłam zgrabnie, tuż koło niego.
Podnosił się z jękiem. Skoczyłam jeszcze raz, trafiając go w grzbiet, moimi ostrymi zębami. Upadł i nie mógł się podnieść. Poszło łatwiej niż na polowaniu. Ale nie miałam zamiaru go zabijać. Usiadłam, ogon podwinęłam tak, że spoczywał koło tylnej, lewej łapy i zawyłam pieśń zwycięstwa. Nagle wszystko ucichło. Wilki z sąsiedniej watahy poddały się, przestały walczyć.
<Soul? Nikt nie został ranny, nie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz