Dzień II, zima 10.01.15
Rano, zostałam obudzona przez Anabeth.
Była szósta. Poskładałam swoje futra i spakowałam się.
Poprosiłam, aby Boris wygrzebał z naszego ogniska węgiel drzewny,
a sama poszłam zrobić mu okład na nos z rumianka. Wymoczyłam w
wodzie kwiat, a potem starłam na papką na kamieniu i zawinęłam w
pokrzywę i liść dębu. Gdy wróciłam, wszystkie wilki były
gotowe, a Ann stała zaprzęgnięta do sań. Naciągnęłam na siebie
kominiarkę i płaszcz, a do butów przymocowałam rakiety śnieżne.
Podałam Borisowi opatrunek. Przyłożył go sobie do bąbla.
-Dzięki-powiedział.
Oznajmiłam, że ruszamy. Anabeth ma
iść w środku, a Boris zamykać obchód. Ruszyliśmy na śnieg i
zaczęliśmy wspinać się na górę. Szliśmy dalej, mimo szalejącej
śnieżycy. Opieraliśmy się nawale, a żeby się porozumiewać,
krzyczeliśmy. Poruszaliśmy się po wąskim przesmyku, aby w końcu
dotrzeć do niedużej, okrągłej doliny. Obejrzeliśmy się. Przed
nami było przejście na dalszy ciąg drogi. Tamował go jednak duży
stos śniegu i lodu. Po naszej lewej stronie była ogromna jaskinia,
obok której było kilka śnieżnych kóz, które przytulały się do
siebie z zimna. Wrzasnęłam na całe gardło:
-TU SIĘ ZATRZYMAMY! PRZECZEKAMY
NAWAŁNICĘ, A POTEM RUSZYMY DALEJ!
Po tych słowach, nagle, zaspa przed
nami poruszyła się. Patrzyliśmy osłupieni, jak przed nami podnosi
się wielka postać. Był to lodowy olbrzym, nieco wyższy od
człowieka, ale za to o wiele szerszy. Aby przejść dalej, musieliśmy
go pokonać, z nimi nie da się dogadać...
(proszę o dokończenie).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz