sobota, 10 stycznia 2015

Od Gabrielle, wyprawa dzień 2


Dzień II, zima 10.01.15



Rano, zostałam obudzona przez Anabeth. Była szósta. Poskładałam swoje futra i spakowałam się. Poprosiłam, aby Boris wygrzebał z naszego ogniska węgiel drzewny, a sama poszłam zrobić mu okład na nos z rumianka. Wymoczyłam w wodzie kwiat, a potem starłam na papką na kamieniu i zawinęłam w pokrzywę i liść dębu. Gdy wróciłam, wszystkie wilki były gotowe, a Ann stała zaprzęgnięta do sań. Naciągnęłam na siebie kominiarkę i płaszcz, a do butów przymocowałam rakiety śnieżne. Podałam Borisowi opatrunek. Przyłożył go sobie do bąbla.

-Dzięki-powiedział.

Oznajmiłam, że ruszamy. Anabeth ma iść w środku, a Boris zamykać obchód. Ruszyliśmy na śnieg i zaczęliśmy wspinać się na górę. Szliśmy dalej, mimo szalejącej śnieżycy. Opieraliśmy się nawale, a żeby się porozumiewać, krzyczeliśmy. Poruszaliśmy się po wąskim przesmyku, aby w końcu dotrzeć do niedużej, okrągłej doliny. Obejrzeliśmy się. Przed nami było przejście na dalszy ciąg drogi. Tamował go jednak duży stos śniegu i lodu. Po naszej lewej stronie była ogromna jaskinia, obok której było kilka śnieżnych kóz, które przytulały się do siebie z zimna. Wrzasnęłam na całe gardło:

-TU SIĘ ZATRZYMAMY! PRZECZEKAMY NAWAŁNICĘ, A POTEM RUSZYMY DALEJ!

Po tych słowach, nagle, zaspa przed nami poruszyła się. Patrzyliśmy osłupieni, jak przed nami podnosi się wielka postać. Był to lodowy olbrzym, nieco wyższy od człowieka, ale za to o wiele szerszy. Aby przejść dalej, musieliśmy go pokonać, z nimi nie da się dogadać...

(proszę o dokończenie).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz